Ranek spędzamy jeszcze na plaży. Koło południe czekamy już na nasz transport.
Jedziemy przez dzielnice hotelowe, za kierownicą Egipcjanin w tradycyjnym męskim stroju, długa do kostek, biała galabija, spod której wystają gołe nogi. Jedzie szybko, ale nie mam poczucia zagrożenia. Chyba już się przyzwyczailiśmy do tego że jest tu dosłownie wolna amerykanka na ulicach.
Droga jest dobrej jakości. Mijamy posterunek policyjny przy drodze. Policja spisuje numer auta, którym jedziemy i liczy pasażerów.
Od ubiegłego roku zlikwidowano konwoje, były zbyt drogie i zastąpiono je kontrolami drogowymi mniej więcej co 100-150 km.
Po ok.40 minutach jesteśmy u wrót pustyni. Czeka w tym miejscu kilka osób, które pojadą z naszą grupą do wioski beduińskiej. Jako pierwszy rusza busik z siedzącym na dachu, przypominającym Rambo, młodym Egipcjaninem operatorem. Jak się później okaże sprzedawane przez niego „nagrania naszej wycieczki” są bardzo złej jakości i nie dotyczą naszego wyjazdu.
Przed dotarciem do wioski czeka nas jeszcze mała atrakcja, a mianowicie szaleństwo na kładach po pustyni. Wariujemy tak jakiś czas po czym zakurzeni, ale weseli wsiadamy do jeepów i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do wioski Beduinów. Zostajemy zaproszeni na lunch. W ogromnym szałasie, którego ściany są z maty zjadamy powtórkę śniadania, choć w znacznie okrojonej wersji: twaróg, pomidory, ogórki, jakieś strączkowe warzywa rozgotowane na papkę doprawione ziolami, berberyjski chleb i slodką słabą herbatę z listkiem mięty w niesamowicie brudnych szklaneczkach.
Zwiedzamy wioskę. Od przewodnika słyszymy wiele dziwnych i niezrozumiałych dla nas informacji o życiu Beduinów. Wioska jest zamkniętą rodzinną enklawą. Małżeństwa rzadko zdarzają się poza wioską. Kobiety zajmują się pracami domowymi i dziećmi, które są bardzo kochane i traktowane jak dar Boga. Mężczyźni chodzą sprzedawać zioła i jad żmii do miasta. Czas zatrzymał się w miejscu. W kuchni klepisko na podłodze, ale zawieszone na ścianie rondle błyszczą czystością, generalnie dom sprawia wrażenie niezamieszkałego. Żartujemy, że to wioska typu fatamorgana dla Polaków, po naszym odejściu Beduini spakują dobytek i pójdą pomieszkać do domu.Czas mija szybko, kolejne atrakcje wypełniają popołudnie: obserwujemy wypiekanie tradycyjnego chleba, obowiązkowa 10 minutowa przejażdżka na wielbłądach, jazda na qudach, podróż „oślim tramwajem” czyli wagonikami na kółkach do których zaprzęgnięto osiołki, maleńki ogród zoologiczny z gadami charakterystycznymi dla tego terenu, spacer po pustyni do miejsca w którym będziemy uczestniczyć w wieczorze folklorystycznym. To zaimprowizowany na takie okazje zajazd w kotlinie górskiej. Zachodzi słońce, zapadają egipskie ciemności.
Około 23 jesteśmy w hotelu